Urodziło się ich dwóch, Jacek poczuł świat o 5 minut przed Tomciem. Jacuś zawsze chciał być pierwszy we wszystkim…
Od najmłodszych lat żył po swojemu, ubierał się jak chciał, miał swoje upodobania, bardzo dobrze pływał. Jak jeszcze nie umiał pływać to i tak się rzucał na głęboką wodę i zawsze jakoś dobił do brzegu. Wariacko jeździł na rowerze i na nartach. Gdy miał siedem lat, we wrześniu, w pierwszym tygodniu nauki w pierwszej klasie, skakał na rowerku na parkingu „pod Świętym”, efektem pierwszych skoków było przedramię w kształcie litery V – jak w kreskówce. Darł się wniebogłosy, bo głos zawsze miał tubalny i ciągnął swój ukochany rower z pachą na siodełku. Taki mały twardziel. Uwielbiał szybkość i ryzyko, co objawiało się w jego największej pasji życia tj. jeździe na dircie (dirt). Kupił ten rower za swoje pieniądze. Jazda na takim rowerze wymagała jeżdżenia na specjalnie przygotowanych trasach, które sam wykonywał z kolegami „pod Baranem” powyżej kościółka św. Sebastiana. Jako że to niedaleko domu było, to jego ojciec jakoś dziwnie nie odnajdywał łopat, siekier i pił, a Jacek ich oczywiście nie widział i nie wiedział co z nimi się stało. Wiadomo było, że pewnie się zużyły podczas budowy pomostów lub kopania i usypywania skoczni. Nawet jak już nie miał roweru, to pomagał kumplom dalej robić trasy. Bardzo baliśmy się o niego, czy nie połamie sobie kręgosłupa, albo nie rozbije głowy.
Jazda na rowerze
Film – wyczyny Jacka na rowerze
Jak miał 12 lat to umiał rozkręcić cały rower i skręcić go z powrotem. To wymagało dużej inteligencji i smykały do spraw mechaniki. Lubił też robić kusze, pierwszą zrobił jak miał osiem lat. Miał zmysł techniczny, choć z matematyką było krucho. Później kupił podrasowany motorower i miał go naprawiać jak będzie miał trochę kasy. Miał przyjaciela Grześka, który zaraził go rowerami-skakankami, a później motoryzacją.
Zapraszam Was do obejrzenia filmu, który zrobił dla Jacka jego przyjaciel Grzesiek. (słowa po polsku w coverach)
Wszystkie te pasje wymagały pieniędzy, jednak kasy nie umiał zarobić poprzez handel. Umiał i nie bał się pracy fizycznej, i w ten sposób zarabiał, niejednokrotnie do utraty sił. Z nim było tak, że ile zarobił, to jutro już tych pieniędzy nie było. Rodzice się zastanawiali jak to możliwe, żeby jakoś nie mógł zagospodarować tych pieniędzy na dłuższy okres. Ojciec mu dawał robotę w ogrodzie, wożenie drewna, ostatnio grabienie liści. Jacek sam szukał roboty tj. koszenie czy rozładowanie tir’a. Ostatnio pracował przy budowaniu zapór drogowych. Przyszedł strasznie zmordowany. Czekał na te pieniądze, dręcząc się czy przyjdą….przyszły opóźnione….. trzy dni po jego śmierci.
Zarabiał i wydawał na to, co chciał. Miał do tego prawo. Cieszyłem się, bo miałem z niego pomoc i radość brała, że chyba w życiu jakoś sobie radę da. Wszystkie te pieniądze szły, aby być wśród przyjaciół. By być wśród nich, często wydzwaniał, słał SMS-y, fejsował. Gdy mu się to nie udało, był strasznie zawiedziony, że nie mają dla niego czasu. Swoim starszym kolegom chciał imponować swą siłą, wyglądem kulturysty. Mój syn był naprawdę silny i pięknie zbudowany. Mama mówiła o nim „przystojniaczek”. Był przekonany o swej niezniszczalności i sile.
Film motywacyjny – zrobiony przez Jacka
Jacuś był młodym człowiekiem o wyrazistych poglądach, często wygłaszał je i nie można mu było przerywać, bo się strasznie denerwował. Nienawidził fałszu, udawania i braku akceptacji. Przejawiało się to zwłaszcza, gdy kochał i nienawidził. Gdy kochał, to oddawał się na 200%, ale też chciał żeby i jego kochano w ten sam sposób.
Zdjęcie z okresu, gdy był szczęśliwy.
Gdy jego pierwsza miłość rozpadła się, to płakał, walczył o nią z wielką zaborczością, w końcu nienawidził i wtedy nie przebierał w słowach. Hejt w internecie, który rozlali jego nieprzyjaciele był porażający. W szkole o nim opowiadali różne brednie, był bezradny, zagubiony i wściekły. Był w rozpaczy, nie spał po nocach. W szkole był otępiały i śpiący, przysypiał na lekcjach. Zaczęły się poważne problemy w szkole w gimnazjum na Zadorach. Nie było dnia, żeby nie było uwagi, albo jedynki. Chłopak był w stanie nieważkości, chcieliśmy mu pomóc, ale nie chciał pomocy. Chciał samemu rozwiązać swe problemy. Na jego błagania zmieniliśmy mu szkołę, na krakowskie gimnazjum. Pani dyrektor Zofia Wilczyńska wbrew fatalnej i podłej opinii z wielickiej szkoły przyjęła Jacola. Ujął ją czymś i powiedziała, że ma męża Jacka….Jacuś czaruś. Wbrew logice dała mu szansę, a on był jej niezwykle wdzięczny. Pani dyrektor opowiedziała nam, że na końcu po rozdaniu świadectw „wyściskali się”. Będziemy jej do końca życia wdzięczni, że potraktowała Jacka jak człowieka. Jacek był niezwykle dumny, że dostał się do technikum mechanicznego na Alejach i śmiał się z.. mojego wąsa z tablo, no bo ja też tam chodziłem. Gdy tak czasem rozmawialiśmy, to cały czas trajkotał na tematy mechaniki i co tam się nauczył. Dzisiaj zadzwoniła do nas wychowawczyni i wspominała o Jacku, który podjął się w sposób natychmiastowy, na ochotnika akcji pomocy dla niepełnosprawnego chłopca po wypadku samochodowym. Założył swe 60 zł., a klasa miała mu je wrócić. Chłopak był niezwykle wrażliwy, współczujący wobec chorych, słabszych i krzywdzonych. Ciekawe, bo często wdawał się w bójki, ale ze starszymi lub wyższymi, a bronił chłopaka z klasy, którego wszyscy prześladowali, bo był słaby, gruby i nieporadny. Kochał zwierzaki, kiedyś uratował małego jeżyka, którego ściągnął ze środka drogi. Początkowo był u jego dziewczyny, a później był w naszym domu. Karmił go i spał z nim w łóżku. Pewnego ranka Jacek zauważył, że Jeżyk nie żyje. Jego rozpacz w oczach była przeogromna. Ten jeżyk to taki symbol jego pierwszej miłości i jego samego – piękny i ostry do bólu. Zakopaliśmy jeżyka w pudełku po butach, Jacek przytargał jakiś wielki kamyrdol, żeby inne zwierzaki nie dopadły jego ciałka. Leży ten jeżyk w lasku powyżej kościółka św. Sebastiana , a na pogrzeb Jacek wziął tylko mnie.
Jacek pokochał góry, choć od małego był zmuszony z nami łazić. W te wakacje wymyślił sobie, że pójdzie w góry. Żalił się, że nikt z jego kupli nie chce z nim iść. Poszedł sam. Przeszedł z Nowego Targu do Szczawnicy… przez Turbacz i Lubań. Bardzo szybko przeszedł z New Targu do Turbacza, ale z Turbacza do bazy namiotowej pod Lubaniem było cienko, bo zapomniał nalać sobie wody na Turbaczu. Jak się po szczytach pasma chodzi, to tam wody nie ma. No tata wiem….mówiłeś..zapomniałem. Był zachwycony tym wypadem, że dał radę. W Nowym Targu wydał większość pieniędzy na słodycze, a na powrotny bilet ze Szczawnicy brakło mu kasy. Dobrze, że kierowca się zlitował nad sirotą. Zdaje się, że nie spodobało mu się jedno. Nie chciał samotnie łazić, więc zaproponował mnie taki wspólny wypad. Udało się pojechać we wrześniu w piękny pogodny dzień. Pojechaliśmy do Ustronia, po drodze nas wysuszyli na 100 zł. i cztery punkty. Wyjechaliśmy na Czantorię i doszliśmy do Kubalonki. Na Kiczorach zrobiliśmy zdjęcia, ma jedno na skale na FB. W drodze powrotnej utrudzony spał. Gdy się obudził powiedział: Dziękuję że pojechałeś ze mną. Byłem wniebowzięty. Jacuś czaruś.
W górach, pomiędzy niebem a ziemią.
Ostatni wyjazd w góry się nie udał, lało przez cały weekend. Jacek miał smuteczki, bo było spięcie na linii koleżeństwa. Chciałem go trochę pocieszyć i przytuliłem go, a on mi powiedział: kocham cię i zawsze chwalę się wami przed innymi. Serce mi się zatrzymało ze szczęścia. To samo powiedział swej mamie. Była rozanielona.
Zaraz mi się zaleje klawiatura, choć Jacol był specjalistą od zalewania klawiatury w swym laptopie, super specjalistą od rozwalania bądź gubienia komórek. Perfekcjonistą zaś od gubienia czapek (bo zimno mu było w podgolony łeb), kurtek, portfeli, kasy i dokumentów.
Dwa tygodnie przed śmiercią powiedział, że chciałby, aby mu na pogrzebie zagrano 51 TSA. To o przyjaźni, którą cenił ponad wszystko. Coraz mniej słuchał rocka, ale jak jechaliśmy gdzieś dalej, to przygotowywał muzykę do samochodu i wiedział że lubię starego rocka i był głównie rock z jego komórki.
Gdy chodziliśmy całą rodziną po cmentarzu od grobu do grobu, spotykał się z wieloma ludźmi. Piąteczka lub grabeczka. Strasznie był dumny przed nami, że miał tylu znajomych i mówili cze Jacuś. Wtedy się przyznał, że lubi jak się do niego tak zdrobniale mówi. Dawniej nienawidził swego imienia i miał straszny żal do mnie, że tak chciałem go nazwać. Drugie jego imię to Sebastian od tego rzymskiego żołnierza. Na trzecie dał sobie Iwo – to od biskupa namalowanego w kościele obok domu, śmialiśmy się, że raczej od Iwony, jego mamy. Zdaje się, że ten splot imienniczy przypadł mu do gustu. Grzesiek, jego kumpel był świadkiem do bierzmowania.
Trzy dni przed śmiercią pojechaliśmy do Bonarki po szmaty. Tomek, jego brat, kupił same czarne rzeczy, spodnie i kurtkę, a Jacek jak zwykle kolorowo, w tym fajną kurtkę jak wojskowe moro.
Dwa dni przed śmiercią przy ognisku, gdy chciał odpocząć podczas grabienia liści: że kiedyś wyprowadzi się z domu, będzie zarabiać, znajdzie dziewczynę……Kiedyś zapytał się mamy: jak to jest, że wy z tatą nigdy się nie kłócicie? Pewnie mu jakoś nie szło z dziewczynami.
Dziesięć godzin przed śmiercią wykąpał się. Później poszedł do dziadków, zjadł obiad, powiedział babci, że robi najlepszy rosół na świecie, dziadkowi podał rękę i powiedział cześć dziadek!!! Jacuś czaruś.
Pięć godzin przed śmiercią miał iść na urodziny, zrobił laurkę, narysował ślimaka i trzasnął literki mordeczko czy mordeczce (jakoś tak). Tak mówił, jak kogoś lubił. I poszedł w swoich nowych spodniach, bluzie i kurtce moro.
Miał przyjść o 22:00. Rzadko przychodził na czas i jeszcze wyłączał dźwięk w komórce. Wtedy nie spaliśmy. Czekaliśmy i martwiliśmy się. Jacol się wściekał, gdy nas widział czekających. Mówił wielokrotnie: nic mi się nie stanie, śpijcie. Tej nocy Iwonka nie zmrużyła oczu, ja spałem z piętnaście minut. Około czwartej nad ranem odezwał się dzwonek w domofonie. Pomyślałem, że nareszcie przyszedł………………………………………………czas dla Iwonki, Jolki i dla mnie zmroził się i posypał się w pył lodowy. Przez chwilę byłem w piekle. Tomcio na szczęście spał.
Jego przyjaciel, mądry chłopak Maciek był na pożegnaniu w starej kaplicy cmentarza. Kiedyś na Węgrzech podał nam przepis na Jacka, że należy pozwolić Jackowi się wygadać, nie przerywać mu. Jak się nakłapie, to wtedy można mu wszystko wygarnąć. To była dobra rada.
Ubraliśmy Jacusia w garnitur….tak marzył o garniturze….w białej koszuli z niebieskim krawatem
i……………………………………….
zakopaliśmy Jeżyka o pięknych maminych oczach w pudełku dębowym, zawarliśmy dół wielkim kamyrdolem, żeby inne „zwierzaki” nie dopadły jego ciałka. Leży ten Jeżyk w lasku z wiewiórkami, dzięciołami i lisami naprzeciw grobu Żołnierzy, niedaleko drogi z samochodami, przy największym drzewie , a na pogrzeb wziął wielu.
Dużo jest draństwa na świecie i zupełnie mnie nie obchodzi morderca, bo na nim już jest klątwa… widok upadającego mojego Jacusia i jego głośny krzyk będzie zawsze przed nim. O trzy lata młodszy od niego, chłopak, dzieciak – jego ofiara. To wielki wstyd i dyshonor nawet dla zabójcy.
Draństwem jest hejtowanie czyli obmowa i plota. One już raz o mało co nie zabiły mi syna. Media to słowo bezosobowe, ale za tym stoi konkretny człowiek (nazwałbym go konkretnym słowem, ale nie wypada). Nie słuchajcie plot o kimś i nie wierzcie bezwarunkowo innym. Ostatnio przeczytałem, że Jacek był synem Kazimierza (nawet na piąte tak nie mam), że mieszkam w Koźmicach (fajna miejscowość, ale z okna widzę Wawel) no i jestem kamieniarzem (prędzej kominiarzem). O reszcie to wolę nie pisać…to same wyssane z palca głupoty.
Słuchaj swego serca i patrz na to, co ten człowiek uczynił. Ktoś kiedyś powiedział, że po owocach trzeba poznawać osobę. Piszę to wszystko w sumie dla siebie, bo targuję się teraz z Bogiem o miejsce dla niego. Doszliśmy do tego, że Jacuś jest teraz moim Aniołem Stróżem, a ja będę się za niego modlił. Jacuś był krótko z nami, nie był ideałem, miał wady, ale miał wielkie serce, pragnąl miłości odwzajemnionej na full. Mówił do nas różnie, ale my pamiętamy te najpiękniejsze słowa, te których my nigdy jeszcze nie powiedzieliśmy swym własnym rodzicom. Musimy się pospieszyć……Dziadek Karol powiedział, że Jacuś żył szybko…Tak, żył za szybko..poznał miłość, przyjaźń, radość, piękno, zdradę, smutek, brak akceptacji i nienawiść. Chyba dużo, jak na tak młodego chłopaka….
Miał przyjaciół, znajomych, słowem kumpli, ale nie jest możliwe, by wszyscy ci, którzy przyszli na pogrzeb, byli mu naprawdę bliscy. Pewnie wielu ludziom było żal młodego życia, byliście tam przeciw bestialstwu……..bo każdy z Was mógłby być ofiarą. Może Was wygonili nauczyciele, bo to taka szczególna nauka życia z kim przestawać, a od kogo uciekać. Jeśli czegoś Jacek was nauczył, pomimo jego wad, to będzie jakiś sens jego życia. Idąc cmentarną aleją powiedzcie do niego cze Jacuś, odpocznij i uśmiechnij się na obecnej wiecznej imprezie, zjedz hamba wołowego tam na górze z Jezusem, któremu też ciało ktoś przebił i który będzie dla Ciebie kumplem.
Będzie miał napisane na grobie Jacuś Sebastian Windak, pierwsze imię w formie jakie lubił, drugie też lubił i jest symboliczne, jak nie wiecie dlaczego, to zobaczcie sufit w kościele św. Sebastiana, trzecie to po ojcu i jeszcze daty dwóch urodzin, dla ziemi i dla Nieba. W niedługim czasie podamy godziny mszy świętych za Jacola, może ktoś z prawdziwych Przyjaciół przyjdzie.
Napisałem tych kilka zdań początkowo dla siebie, by zapamiętać, ale teraz wiem, że to będzie też dla tych młodych ludzi, którzy właściwie Jacusia nie znali. Walczył jak żołnierz: o życie, niezależność i miłość. Miał dziś tj. 11-tego liściopada jechać do Warszawy na marsz. Właśnie wywiesiłem flagę na froncie domu, bo by mnie Jacuś ochrzanił za jej brak.
Napisałem to, przeciw „zwierzętom”, które może jeszcze będą go próbowały ugryźć poprzez portale społecznościowe, gazety, obrońców mordercy w sądzie itd. Sprawa sądowa przed nami, chociaż zupełnie nas nie obchodzi.
Napisałem to, bo Jacek nauczył mnie jak kochać i to uprawnia mnie do stwierdzenia, że on już jest kumplem Pana Boga. Do tej pory myślałem o piekle jako o lodowej krainie bez poczucia innej osoby, taka bezosobowa zimna otchłań. Teraz wiem, że piekło to miejsce lub stan bez Jacola, Iwonki, Tomcia, Jolki i najbliższych. No to mają problem niektórzy teologowie i niektórzy księża.
Piękny i młody czerwony klon przed tarasem, w tym roku ma liście koloru krwi. Wściekam się na niego, bo nie chcą mu opaść te liście……..może wiatr mi pomoże.
Cześć Synku!!!!