GLAPPE

   Glappe (Glappo) wódz Warmów jeszcze 1261r. oblegał gród znajdujący się na swej ziemi tj. Lidzbark.

 

 „Niedługo potem Prusowie trzema oddziałami wojska, trzema machinami oblężniczymi oraz innymi sprzętami wojennymi oblegli zamek biskupa warmińskiego w Lidzbarku. Oblężeni w nim obrońcy, przyciśnięci głodem, zjedli 250 koni i ich uprząż. W końcu kiedy całkiem zabrakło im żywności, opuścili zamek i potajemnie wycofali się aż do miasta Elbląga, gdzie wyłupili oczy wszystkim zakładnikom pruskim (tj. dzieciom – L.W), których ze sobą przywiedli, i odesłali ich do krewnych.” (Kronika Ziemi Pruskiej 94)

 

   W podobny sposób oblężenie Braniewa przez Warmów doprowadziło do wyjścia mieszkańców i obrońców do Elbląga. Zamek i miasto zostało przez nich spalone. Niedaleko od miejsca, gdzie Monte wygrał w bitwie pod Pokarmiłem, powstał zamek Brandenburg.

 

   Nowo wybudowany zamek Brandenburg opuścił jego komtur z wojskiem, by pustoszyć, niszczyć i mordować mieszkańców Natangii. Wieść o tym przyniosła Prusinka mieszkająca w zamku. Glappe zebrał wojsko zdobył zamek i zniszczył go. Resztka obrońców utrzymała się w wieży obronnej, ale nie miało to wpływu na kontrolę rejonu nad którym przejęli Warmowie.

 

   Glappe miał przyjaciela o imieniu Stejnow, któremu nie raz uratował życie. Stejnow „zamiast miłości okazał nienawiść”, namówił Glappe do ataku na zamek w ziemi sambijskiej. W tym samym czasie Stejnow udał się do komtura królewieckiego i doniósł o czasie i miejscu ataku wojsk warmijskich. Komtur ze swym wojskiem niespodziewanie uderzył na Warmów podczas oblegania zamku, pozabijał ich, a Glappona pochwycił, powiódł go do Królewca i tam go powiesił. „Wzgórze Glappona” (Glappenberg) to miejsce męczeńskiej i upokarzającej śmierci wodza Warmów. 

DIWAN KLEKIN

   Diwan Klekin [właśc. prus Dywan lub Diwone Klekine, DÎWS <25> [Dywans OPN VM] szybki, prędki, KLĀKIS <41> [Clokis E 655] niedźwiedź, Klekin (Klekine)– syn Klekisa, imię rodowe (rodu?) Divan, a po ojcu Klekin] – na czas powstania wódz Bartów. Prawdopodobnie pochodził z rejonu Walewony (patrz O OBLĘŻENIACH). Tam właśnie wojska Bartów oblegały tenże zamek. Współpraca z Jaćwingami spowodowała, że część załogi zamku w pogoni za nimi w większości wpadła w zasadzkę. W walce z okrążonymi na wzgórzu krzyżakami, Prusowie pokonali wroga, zabijając dwudziestu krzyżaków wraz z ich licznym wojskiem. Było to duże zwycięstwo Bartów. Niedługo później obrońcy Wiesenburgu potajemnie opuścili zamek, w pogoni za nimi wojsko Bartów zostało uszczuplone przez ich naczelnika do trzynastu jeźdźców, by mogli szybciej dopaść wroga. Wódz Bartów Diwan wraz z tym małym oddziałem zaatakował uciekających, zabił trzech krzyżaków, jednak później odniósł ciężkie rany i uczestnicy pościgu musieli wrócić do swoich. Wiesenburg czyli dawny pruski gród Walewona był miejscem współdziałania wojsk jaćwieskich i pruskiej Barcji.

 

   W 1271r. Diwan i Linko (prawdopodobnie wódz miejscowych Pogezanów) z wielkimi siłami wojskowymi weszli do Ziemi Chełmińskiej, co spowodowało, że wojsko krzyżackie będące w Dzierzgoniu wyszło z tego zamku i skierowało się na pomoc swoim w Ziemi Chełmińskiej. Konnica pod dowództwem Divana i Linko, zrobiła wypad na ziemię Alyem (rejon Malborka) i Kwidzyna. W tym samym czasie piechota Pogezanów oblegała zamek Trampere (Tropy) pod dowództwem Kolte. Krzyżacy zorientowawszy się, że chodzi o możliwość utraty Dzierzgonia wyruszyli na pomoc mieszczanom obleganego zamku Trampere. Oblegający zamek Prusowie zostali zaskoczeni przez jeźdźców krzyżackich, odstąpili od szturmu i rzucili się do ucieczki, w trakcie której wielu z nich zginęło. Poległ też ich wódz Kolte. Uciekająca pogezańska piechota połączyła się ze swą konnicą i razem już rozbiły obóz po drugiej stronie rzeki Dzierzgoń, naprzeciw obozu wojsk krzyżackich. Krzyżacy będąc pewni wygranej, nie mając pewnej straży, a nawet pozdejmowali z koni siodła, czekali na ruch przeciwnika. Pogezanie podzielili swe wojsko na dwie części, pierwsza z nich nie zauważona przez wroga przeprawiła się na drugi brzeg rzeki i uderzyła od tyłu obóz krzyżacki, w tym samym czasie druga część wojsk pogezańskich po przejściu przez rzekę uderzyła od frontu. Uciekające wojska krzyżackie zostały rozgromione pięć kilometrów od Dzierzgonia w bitwie pod Poganste (Minięta). Zginęło tam 12 krzyżaków i ponad pięciuset rycerzy z wojska krzyżackiego. Miasto i przedzamcze zostało zniszczone, ostał się sam zamek Dzierzgoń (dawny pomezański gród). Diwan niedługo po tym wydarzeniu zebrał wojsko i spustoszył okolice Dzierzgonia i Kwidzyna. Po zebraniu łupów i wzięciu do niewoli wielu mieszkańców tych rejonów, podzielił wojsko swe i główne siły wraz z łupami miały iść przodem, natomiast on sam z niewielkim oddziałem miał podążać za nim. Krzyżacy z Elbląga i resztki z Dzierzgonia dogonili tę małą grupę Diwana, zabili jego krewnego Dabore, a później odebrali łup. Divan z kilkoma ludźmi uszedł z życiem.

 

   W 1273 Divan ze swym wojskiem obległ Kowalewo (K. Pomorskie). Krzyżacy urządzili wypad na wojska Bartów, komtur bierzgłowski Arnold Krop wystrzeliwszy strzałę z kuszy w kierunku Diwana zadał mu śmiertelną ranę w szyję. Prusowie wycofali się spod Kowalewa.

HINRIKE MONTE – WIELKI BOHATER PRUSKI

Około 1253r. krzyżacy próbowali podbić Natangię i prawdopodobnie wtedy jeden z synów Torwaido naczelnika natangijskiego z rodu Monte stał się rękojmią pokoju czyli zakładnikiem. W razie złamania umowy, los zakładnika, zazwyczaj dziecka był straszny tj. śmierć lub trwałe okaleczenie, często stosowano oślepienie. Młody Natangijczyk z rodu Monte na przymusowym chrzcie otrzymał imię Henricus czyli Henryk.

 

Po prusku winien nazywać się Hindrix, i pewnie wołano na niego Hindrik lub Hindrike natomiast imię Herkus jest litewską odmianą Henryka prawdopodobnie od skrótu w pisowni łaciny kościelnej „Henricus”. Podobnie było z imieniem Adalbertus i Albertus. Niewłaściwym jest, by w języku polskim określano Bohatera jako Herkus, bo winien być zwany po polsku Henrykiem, lub po prusku jako Hindrike. W późniejszym okresie wśród rodowców Monte czyli Monteminów występował Hindricke Montenyn.

Ciekawe jest tez imię rodowe MONTE, prawdopodobnie od nazwy pruskiej MĂNTA <45>– skarb. Oznaczałoby to, że imię to „będący skarbem” lub życzeniowe „mający skarb, majętność”. Podobne imię w j. angielskim brzmi Richard-Ryszard od rich –bogaty, zasobny.

Prawdopodobnie Henryk Monte w rzeczywistości posiadał dwa imiona: chrześcijańskie i pruskie. Z pewnością Henryk jak i wielu Monteminów nosiło imię Monte. W późniejszym okresie nazwa osobowa Monte to nie tylko imię, ale też i nazwisko.

 

 
 

Wychowywano go w niemieckim Magdeburgu, zapewne przy szkole przykatedralnej. Miał być dobrym chrześcijaninem, dobrym rycerzem i dobrym wasalem, poddanym Zakonu. Pas rycerski otrzymał od Manfreda syna cesarza Fryderyka II Hohenstaufa. Niewiadomo w jakich okolicznościach pojawił się w swych ojczystych ziemiach ok. roku 1260r. Prawdopodobnie jego ojciec zmarł i w jego miejsce krzyżacy skierowali swego podopiecznego, który winien z racji wykształcenia być po stronie krzyżackiej. Możliwe, że Torwaido poniósł śmierć na uczcie Wolrada wójta bangijskiego, a to już mogło stać się przyczyną zmiany postawy Henryka wobec krzyżaków. Został wybrany na naczelnika wojennego ziemi natangijskiej. Henryk przestał być dobrym wasalem wobec krzyżaków, jednak nadal był dobrym chrześcijaninem.

 

Część wojsk natangijskich oblegały Królewiec, Bartoszyce i Krzyżpork, jednak Monte wydał rozkaz ataku na obóz krzyżowców w lauksie Pokarvis [pol. Pokarmin, niem. Brandenburg obecnie ros. Uszakowo]. Atak nastąpił po wyjściu rejzy z częścią rycerstwa krzyżowego. Po zdobyciu obozu i umocnieniu się w nim, Prusowie oczekiwali na powracających z wyprawy krzyżowców, którzy w niedługim czasie wpadli w pułapkę. 21 stycznia 1261r. poległ sam dowódca tj. hrabia Reyder z Westfalii wraz ze swym wojskiem. Natangowie małymi siłami i sprytnym sposobem wygrali bitwę pod Pokarminem. Monte stał się dla Prusów sławnym wodzem, zaś dla Niemców zdrajcą.

   

Pierwszymi krzyżowcami, którzy chcieli zdławić powstanie Prusów byli rycerzami niemieckimi z rejonu Magdeburga czyli z miejsca, gdzie Monte pobierał nauki i znał wielu tamtejszych rycerzy. Po bitwie wśród pojmanych znalazł się przyjaciel Montego – rycerz magdeburski Hirzlas. Prusowie mieli zwyczaj losowania jeńca jako ofiary dla bóstw (prawdopodobnie dla Perkuna). Ofiara miała być spalona wraz z uzbrojeniem i koniem. Monte jako naczelnik prawdopodobnie przewodził losowaniu, pewnie też i modłom w czasie ofiarowania na stosie. Dwukrotnie los wskazał na Hirzlasa. Hirzlas prosił Henryka o uratowanie z opresji przypominając młode lata i dobrodziejstwa jakie wyświadczył mu w Magdeburgu. Henryk w rozpaczy próbował po raz trzeci uratować przyjaciela, wbrew słowom rodowców i dowódców klanów natangijskich. Trzeci los padł znów na Hirzlasa, widząc to, sam, dobrowolnie poszedł na spalenie myśląc, że sam Bóg chrześcijański chce jego ofiary. Zwycięzca z Pokarvis został podwójnie poraniony tj. utrata Hirzlasa i zwycięstwo losu, tego co niezrozumiałego. Henryk tracąc przyjaciela zapewne zrozumiał, że Perkunis chce całkowitego podporządkowania dla spraw pruskich. Przeszłość została spalona, a przyszłość to walka o wolne Prusy – to zapewne Henryka podtrzymywało w tej próbie życia.

Kronika Ziemi Pruskiej 91

 

 
 

Wojska natangijskie dokonywały rejz w ziemiach Chełmińskiej i Lubawskiej. Wiosną 1263 roku w rejonie Chełmna Natangowie dokonali splądrowania wielu wsi, a w drodze powrotnej w bitwie pod Lubawą stoczyli zwycięski bój z krzyżakami. Wojska krzyżackie dogoniły wojska pruskie prowadzone przez Montego. Wódz pruski podjął walkę z oddziałem zakonnym. Krzyżacy ze swym wojskiem ustawili się do bitwy, zaś Prusowie otoczyli się zasiekami i stawiali skuteczny opór. Natangijczycy pozorowaną ucieczką, rozproszyli szeregi wroga i nagłym powrotem spowodowali, że wojska krzyżackie zostały całkowicie zniszczone. Często stosowany pozorowany odwrót Prusów powodował wciągnięcie do kotła przeciwnika, okrążenie go i wybicie. Tak też się stało i tym razem, poległ kwiat rycerstwa zakonnego tj czterdziestu zakonników i kilkukrotnie więcej z wojsk krzyżackich.  Było to wielkie zwycięstwo Monte’go nad wojskiem dowodzonym przez marszałka Zakonu Teoderyka. Poległ sam mistrz Helmeryk von Würzburg, marszałek Zakonu Teoderyk, czterdziestu krzyżaków i kilkuset rycerzy ze swoimi ludźmi. Prawdopodobnie zginęło całe „wojsko chrześcijańskie” i krzyżacy uważali, że to była większa przegrana Zakonu niż klęska pod Durbe w Kuronii (Kronika Ziemi Pruskiej 123)

 

Henryk przy zdobywaniu zamku w Królewcu w czasie potyczki z wojskiem broniącym zamku, odniósł ranę. Monte zobaczywszy krzyżaka napinającego kuszę, szybko do niego podjechał i wbił w niego swą włócznię. Widząc to inny nieprzyjaciel, to samo uczynił Henrykowi. Osłabiony Monte wycofał się i szturm Prusów nie powiódł się. Sambowie w niedługim czasie Królewiec zdobyli i zniszczyli, a zamek w późniejszym okresie został już wybudowany w innym miejscu.

 

Henryk Monte i wielu innych Prusów, którzy od wieku dziecięcego wychowywali się przy braciach, wyrządzali problemy krzyżakom i ich poplecznikom. Monte wraz ze zbrojnymi udawał się w miejsca, gdzie ukrywali się wrogowie, przemawiając w języku niemieckim powodował wyjście przeciwnika z ukrycia, a w konsekwencji jego niewolę lub śmierć.

Kronika Ziemi Pruskiej 167

 

 

 

Śmierć Henryka Monte 

„Wtedy (1273r.) zdarzyło się, że Henryk Monte, ich wódz, z kilkoma swoimi druhami udał się w miejsce odludne i tam siedział sam w swoim namiocie, gdy jego towarzysze poszli na polowanie. Nieprzewidzianym zbiegiem okoliczności nadeszło nagle dwóch krzyżaków z kilkoma zbrojnymi i gdy ujrzeli Henryka, pochwycili go i powiesili na drzewie. A gdy ten wisiał, przebili go jeszcze mieczem.” (Kronika Ziemi Pruskiej 135). Istnieje podejrzenie, że nagłe opuszczenie Henryka przez wszystkich towarzyszy i niezwykle mało prawdopodobne pojawienie się krzyżaków w miejscu odludnym znamionuje popełnienie zdrady przez otoczenie Wodza. Naczelnik nie mógł się poddać, więc pewnie musiał zginąć jak nie w walce to przez zdradę. Pewną wskazówką ku temu podejrzeniu ukazuje postawa pewnej wpływowej kobiety z rodu Monteminów, w czasie oblężenia zamku Bezledy przez Jaćwingów i pruskich Nadrowów i Skalowów. Nameda na widok szturmu nacierających rzekła do swych synów: „Boleję nad tym, że niegdyś was zrodziłam, a to dlatego, że nie chcecie bronić przed wrogami swojego życia i rodu”. Jej słowa spowodowały, że jej synowie i załoga zamku nie tylko obronili zamku, ale pobili przybyłe wojska. (Kronika Ziemi Pruskiej 174). Dlaczego wojska powstańcze chciały zniszczyć zamek pruskich Monteminów? Był to akt zemsty za odstąpienie od powstania. Prawdopodobnie został zawarty układ możnych z Natangii, a nawet rodowców Montego z krzyżakami, by nie przelewać na próżno krwi pruskiej.

 

Pomnik Henryka Monte w Kłajpedzie.

 

Legenda Henryka Monte

 

  1. W 1972r wyprodukowano litewski film o Henryku Monte.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2.  Piękna opowieść o Monte autorstwa Pana Jerzego Necio (jego strona http://www.jerzynecio.eu/herkus-monte/)

 

 

 

3.  Zespół: Fireforce (Belgia),  Album: Annihilate the Evil (2017), Utwór: Herkus Mantas

 

 

Born in Natangia, taken by the knights
Studied in a monastery and learned about the fights
Leader of the forces, prepare to free the land
Leading the Prussians, make a final stand, till the end!Attack the crusaders, make their fortress fall
Kill the knights, hear their freedom’s call!
He was badly wounded during a fortress siege
It never stopped him, to victory he reachedHe was a symbol now
Wielding his sword and standing proud
He was a hero now
Wielding his axe and hear him shout!

Stand up, resist – raise your sword and fist
Fight for your freedom and tribe
Stand up and fight – with power and your pride
Fight for freedom and wipe
Those bastards out!

Gain some victories, and retake control
The knights got more support, from the unholy pope
The fighting got intense, they lose the fight
Herkus was hanged and killed by the knights

He was a symbol now
Wielding his sword and standing proud
He was a hero now
Wielding his axe and hear him shout!

Stand up, resist – raise your sword and fist
Fight for your freedom and tribe
Stand up and fight – with power and your pride
Fight for freedom and wipe
Those bastards out!

Stand up and fight, stand up resist
Stand up and fight! Stand up! Fight!

Urodzony w Natangii, wzięty przez rycerzy
Studiował w klasztorze i uczył się o walkach
Przywódca sił, przygotuj się do uwolnienia ziemi
Prowadząc Prusów, do ostatecznej obrony, do końca!

Zaatakuj krzyżowców, zniszcz ich fortecę Zabij rycerzy, słuchaj ich błagań o wolność!
Został ciężko ranny podczas oblężenia twierdzy
Nigdy go nie powstrzymano, do zwycięstwa dotarł

Był teraz symbolem
Trzymający swój miecz i stojący dumnie
Był teraz bohaterem
Trzymający swój topór i słysz jak krzyczy!

Wstań, staw opór – podnieś swój miecz i pięść
Walcz o swoją wolność i lud
Wstań i walcz – z mocą i swoją dumą
Walcz o wolność i wymaż
Tych drani!

Pomnóż zwycięstwa i odzyskaj kontrolę
Rycerze otrzymali więcej wsparcia od bezbożnego papieża
Walki stały się intensywne, przegrywają walkę
Herkus został powieszony i zabity przez rycerzy

Był teraz symbolem
Trzymający swój miecz i stojący dumnie
Był teraz bohaterem
Trzymający swój topór i słysz jak krzyczy!

Wstań, staw opór – podnieś swój miecz i pięść
Walcz o swoją wolność i lud
Wstań i walcz – z mocą i swoją dumą
Walcz o wolność i wymaż
Tych drani!

Wstań i walcz, staw opór
Wstań i walcz! Wstań! Walcz! 

KLIMAT

 

 

 LAMB – wykres dla śr. Anglii – przyjęto, że w Prusach w tym samym czasie było podobnie.

Wykres ukazujący warunki klimatyczne w czasach wypraw do Prus Wulfstana i biskupa Wojciecha. (KLIKNIJ W WYKRES)

 

   Jak to się stało, że Wulfstan mógł swobodnie przepłynąć do Truso, a św. Wojciech tylko do okolic Elbląga? Winny jest klimat!!!! Od czasów Wufstana do przybycia Wojciecha nastąpił ponad 100-letni okres zwiększania się temperatury powierzchni Ziemi, czyli nastąpił okres ocieplenia klimatu, który przez klimatologów został nazwany „średniowiecznym optimum klimatycznym”. Ocieplenie zaś powodowało osuszanie terenów, z jednoczesnymi silnymi zmianami pogodowymi tj. gwałtowne deszcze, które powodowały duże i nagłe powodzie. Skutkiem tych zmian pogodowych było szybkie nanoszenie mułu przez Wisłę i Nogat w rejonie j. Drużno. To właśnie przyczyniło się też do zaniechania odbudowy portu w Truso po jego zniszczeniu ok. 920r. przez Wikingów.

 SORRRRYYY!!! Taki mamy………..klimat.

   Od pewnego czasu wśród klimatologów nastąpił spór właśnie o ocieplenie w średniowieczu. Jeżeli w średniowieczu było ocieplenie, a później nastąpiło oziębienie nazwane „małą epoką lodowcową”, to czy obecne ocieplenie nie jest przypadkiem skutkiem działania naturalnych wahań parametrów fizycznych Ziemi. Inaczej mówiąc dochodzimy do przekonania, że obecne ocieplenie tworzy Natura (naturalne procesy) z malutką pomocą Człowieka (przemysł i gospodarka). Od pewnego czasu wśród klimatologów nastąpił spór właśnie o ocieplenie w średniowieczu. Jedni negują to dawne ocieplenie – to są sympatycy teorii o globalnym ociepleniu, rysujący bardzo niemiłą przyszłość dla ludzkości, katastrofy klimatyczne wszystkiego sortu .. no chyba że przeznaczymy ciężkie pieniądze na niezbędną modernizację przemysłu np. Polska ma zlikwidować elektrownie opalane węglem i ma zainwestować w odnawialne sposoby produkcji energii. Koszt to bieda, zacofanie materialne społeczeństwa i zależność polityczna wobec innych. Drudzy potwierdzają cykliczną zmienność klimatu i oczywiście twierdzą, że obecnie panuje okres ocieplenia klimatu od czasów „małej epoki lodowcowej” czyli od ok. 400 lat. Mechanizm zmienności parametrów pogodowych zależy jednak od wielu stanów uwarunkowań ziemskich i kosmicznych np. wulkany, duże meteoryty, zmieniające się miejsca biegunów ziemskich, zmienność orbity Ziemi wokół Słońca itd. Jedni i drudzy twierdzą, że są sponsorowani przez przemysł powiązany z energetyką odnawialną, popularnym i modnym Greenpeace’m, a drudzy przez przemysł paliwami stałymi, ropą i gazem. Stanowisko pierwsze już jest traktowane jako nieomylna religia i jedynie słuszna prawda, natomiast drugie jest oznaką wstecznictwa, zacofania i źródłem bogactwa elit gospodarczych. 

   W 1965 roku Pan Hubert Lamb opublikował, a w 1982r. trochę zmodernizował swój wykres temperatury odnoszący się dla środkowej Anglii. Jego wykres pojawił się w 1990r w pierwszym raporcie organizacji ICPP (Intergovernmental Panel on Climate Change czyli Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu – organizacja wspierana przez rządy państw, założona w 1988r.  przez dwie organizacje Narodów Zjednoczonych w celu oceny ryzyka związanego z wpływem człowieka na zmianę klimatu)

 Wykres H.H. Lamb’a w raporcie IPCC 1990

 

   Wykres Lamb’a okazał się niewypałem, bo okazuje się, że wg niego obecnie mamy dużo chłodniejszy klimat od czasów późnośredniowiecznych, ale z tendencją do wzrostu. Rodzi się stwierdzenie: w średniowieczu nie było przemysłu, więc wpływ człowieka na klimat był żaden!!!! Podobieństwa do teraźniejszości są duże, więc po co właściwie istnieje taka organizacja jak IPCC (????). Klasyczny strzał w swą piętę. Rozwiązanie jest jedno, trzeba podważyć ten wykres, czyli nie było cykliczności w zmianach klimatu i tendencja do wzrostu temperatury w obecnym czasie jest niezwykle duża. W latach 1995r. i 2001r. IPCC opublikował nowe raporty i wykresy temperatury na przestrzeni ostatnich wieków.

 

Z raportu IPCC 1995

 

 Z raportu  IPCC 2001 – „hockey stick” („kij hokejowy”)

 

   Dwa powyższe wykresy rozwiązują już problem egzystencji IPCC. Ten drugi ze względu na podobieństwo graficzne został nazwany „kijem hokejowym. Nie ma już wzlotów i upadków temperatury klimatu w przeszłości jest tylko niesamowity wzrost  w ostatnim stuleciu, a tendencja na czerwono jest „wspaniała” idzie prosto do nieba. Wykres ten wywołał dyskusję między naukowcami, politykami, działaczami przyrodniczymi zwaną „kontrowersją kija hokejowego” („hokey stick controversy”). Rezultatem tej dyskusji był następny raport IPCC w 2007r.

 raport IPCC 2007

Z raportu IPCC 2007

 

   Trochę pogmatwane jak makaron, ale o dziwo w niektórych badaniach wyłania się okres cieplejszy od 950 do 1200 roku, czyli pomału powraca się do ocieplenia średniowiecznego. Pojawia się ciekawe wytłumaczenie metodologiczne: w niektórych miejscach na ziemi np. na północy Europy dane historyczne potwierdzają podwyższoną temperaturę klimatu, ale na innych terenach było zimniej, więc uśredniona temperatura całej kuli ziemskiej była dużo niższa niż obecnie. Z tym wykresem są związane afery z 2009r. tj. mailowa zwana Climategate i Glaciergate. Delikatnie rzecz ujmując wykresy te zostały naciągnięte, a wielu znanych klimatologów podważa zabawy organizacji ICPP, gdzie ustalono jedną niepodważalną  prawdę wiary, że za ocieplenie jest winien przemysł i jego emisja dwutlenku węgla.  W 2009 r.  badania pani Delii W. Oppo nad średnią temperaturą powierzchni oceanów w strefie tropikalnej ukazuje podobną zbieżność z wykresem Lamba 1982. Oznacza to, że temperatury powierzchni ziemi na północy Europy i powierzchni wód oceanów w strefie tropikalnej ukazują podobieństwo w cyklach ochładzania i ocieplania klimatu w czasie. Ten wykres wykazuje też, ze średnia temperatura w strefie północnej i w strefie równikowej rosła w podobny sposób. Wszędzie malała lub rosła temperatura w tym samym czasie Craig Loehle opublikował w 2008r.  wykres zmiany średniej temperatury dla Grenlandii i okazuje się,  że ocieplenie średniowieczne i mała epoka lodowcowa też zaistniała w Arktyce. Na to wygląda, że na całym globie ziemskim zaistniały jednocześnie cykle ocieplenia i ochłodzenia w tym samym czasie bez ingerencji człowieka.

 

Wykresy Lamb 1982, Ospo 2009 i Loehle 2008

 

   W 2009r. pojawił się pierwszy raport niezależnej organizacji NICPP czyli Nongovernmental International Panel on Climate Change. „Naukowcy NIPCC wywnioskowali, że IPCC jest tendencyjnie ukierunkowany w stosunku do określenia przyszłych prognoz zmian klimatu, w których zaznaczony będzie wpływ człowieka na obecne i przeszłe trendy klimatyczne oraz ocena wpływu potencjalnych emisji dwutlenku węgla powodujących zmiany w środowisku na biosferę Ziemi”. 

Rewizja Zmian Klimatycznych: Raport Pozarządowego Międzynarodowego Zespołu ds. Zmian Klimatu 2013

– wersja skrócona po polsku

– wersja pełna po angielsku

 MWP –średniowiecze optimum klimatyczne; LIA –mała epoka lodowcowa:

Na zielono zawartość dwutlenku węgla w atmosferze – działania człowieka nie mają wpływu na oscylacje klimatyczne.

   Rys. 6 NIPCC 2009 Wykres średniej temp. globalnej w historii Ziemi.

 

   IPCC w swych kolejnych raportach nie przedstawiła już w zasadzie nic nowego. W IPCC 2013 i 2014 (piąty raport) historia ocieplenia jest ukazana od 1850 roku, czyli od lat „małej epoki lodowcowej”. Taki mały trik, który ukazuje bezsporny wzrost średniej temperatury globalnej Ziemi.

– raport IPCC 2013 

– raport IPCC 2014 

   Naukowcy powiązani z NIPCC, coraz bardziej głośno powtarzają, że trzeba badać tzw. wrażliwość klimatu na działalność człowieka, którą obecnie uważa się za małą, oraz należy badać przyczynę czyli mechanizmy oscylacji średniej temperatury globalnej Ziemi.

    Ciekawym przedsięwzięciem jest Projekt petycji o globalnym ociepleniu” (Global warming petition project), w którym jest ukazanie brak związku między ociepleniem klimatu, a zwiększeniem dwutlenku węgla w atmosferze. Wzrost  ilości dwutlenku węgla w atmosferze jest powiązanie ze …….wzrostem roślinności, czyli paradoksalnie Greenpeace winien zmniejszyć dwutlenek węgla w atmosferze przez zniszczenie roślinności na Ziemi np. wycięcie jakiejś puszczy bez korników, czy zmniejszenie upraw rolnych, albo wybicie stad krów i innych ssaków. Takie winny być działania, jeśli stawia się twierdzenie -prawdę objawioną, że CO2 jest winny ociepleniu klimatu. To ocieplenie klimatu zwiększa ilość dwutlenku węgla w atmosferze. Ta ilość naturalnie produkowanego CO2 jest tak duża, że produkcja CO2 spowodowana przez przemysł jest pomijalna.

   Jeżeli chodzi o polskich naukowców, to oświadczenie z 2009r. pt. „Stanowisko Komitetu Nauk Geologicznych PAN w sprawie zagrożenia globalnym ociepleniem”. jest znamienne.

   Obecnie satelity monitorują m. in. obecność CO2 w atmosferze ziemskiej i okazuje się, ze te ilości są uzależnione przede wszystkim od pory roku, czyli pojawianiem się roślinności głównie na półkuli północnej. Należy zwrócić uwagę na naturalną produkcję CO2 w miejscach potencjalnie „czystych” tj. oceanach, w Amazonii, w Afryce na Saharze czy w Australii. Na mapach z satelit produkcja CO2 przez działalność człowieka jest niewielka (np. Europa). GOSAT PROJECT https://data2.gosat.nies.go.jp/gallery/gallery_en.html

 

Średnie stężenia dwutlenku węgla na kuli ziemskiej w maju i listopadzie 2019r.

  Niedaleko Wieliczki znajduje się wieś Winiary, a obok Wieliczki we wsi Lednica jest górka zwana od wieków Winnicą. Mieszkam w odległości kilometra od tej górki, a winorośle przy moim domu nie chcą nadmiernie owocować. W Polsce obecnie jest sześćdziesiąt miejscowości typu Winnica, Winna Góra, Winniczki itp. (w tym nie licząc przysiółków i miasta Winnica k. Lwowa). Idzie ocieplenie niezależnie od człowieka, więc nadzieja, że znów w Polsce można będzie napić się swego, rodzimego wina (bez dosładzania!!!), a Francuzi będą importować i smakować wino musujące „Chopin”, a nie swego mocnego i paskudnego szampana.

„NIEWYGODNA PRAWDA” -ang.  An Inconvenient Truth – amerykański film dokumentalny z 2006 roku o zmianach klimatycznych na Ziemi, a szczególnie o globalnym ociepleniu spowodowanego przez działalność człowieka. To też taki sam tytuł książki byłego wice-prezydenta USA Ala Gore’a o tej samej tematyce. 

Na rysunku pokazana jest delikatna karykatura filmu i ideologii w nim zawartej  😆

GALERIA

 

 
Na Transalpinie W zoo…ooo!  
 
W Skandynawii???? Nad Cisą z Maćkiem  

 

MSZE ZA JACKA

 


 ➡ 24 III 2023 (piątek) godz. 17:30, na urodziny   Kościół św. Sebastiana w Wieliczce


 

24 III 2023 (piątek) godz. 17:30, na urodziny,   Kościół św. Sebastiana w Wieliczce

1 IX 2023 (piątek) godz. 18:30,  na imieniny,   Kościół św. Sebastiana w Wieliczce

5 XI 2023 (niedziela) godz. 11:00,  6-ta rocznica śmierci,   Kościół św. Sebastiana w Wieliczce

Kazanie na mszy pogrzebowej

Ks. DAWID LEŚNIAK

 

Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. (Mt 23,1-12, XXXI Nd A)

 

        Mamo – Tato – Siostro – Bracie – Krewni – Przyjaciele – Koledzy i Koleżanki… Nasz czas zatrzymał się w niedzielę… I może być tak, że zdarza się nam przeglądać klisze naszej pamięci – ostatnie rozmowy, ostatnie spotkania, ostatnie gesty… Wśród tych klisz pamięci ja odnalazłem kliszę niedzielnej Ewangelii…

 

         To jej właśnie dzisiaj wysłuchaliśmy, choć wydaje się, że jest jakby nie na „swoim miejscu” – taka Ewangelia na pogrzebie? Ale przecież my też nie za bardzo jesteśmy na swoim miejscu – pogrzeb 16-latka?! To nie tak być powinno, nie do tego przyzwyczaiło nas życie i prawa biologii… Ale najwyraźniej nie wszystko w życiu układa się tak jakbyśmy tego chcieli my…

 

         Trudne są dla nas słowa Jezusa z przytoczonej Ewangelii, ale jeśli pozostaniemy na nie obojętni to nic się nie zmieni… Już pierwsze stronice Biblii odsłaniają tragedię: Kain zabija Abla… Bóg tego nie pochwala ale i nie powstrzymuje rozlewu krwi!… Nie powstrzymuje, bo chce abyśmy sami to zrobili – i cała historia zbawienia pokazuje owo wychowywanie kapryśnych ludzi przez cierpliwego, choć stanowczego Boga. Taka jest też lekcja Ewangelii ostatniej niedzieli…

 

         Zaskakują nas słowa: Nikogo na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie są to słowa wbrew rodzinie, rozkładające na łopatki nasze domowe relacje – nie… Choć sposób wypowiedzi jest dosadny, to Jezus zwraca uwagę słuchaczy na właściwy kierunek naszego życia – całe życie zmierzamy na spotkanie z Bogiem, naszym Ojcem… Można zaryzykować stwierdzenie, że mama nosi dziecko pod sercem przez 9 miesięcy (tata jej w tym towarzyszy jak umie), przez 3 lata i mama, i tata, naszą dziecko na rękach… a przez całe życie noszą swoje dziecko w sercach… I tego nikt im nie odbierze – nawet śmierć!

 

 „Trójca Święta” (tzw. Pietas Patris – „Pietà ojcowska”)

 

        Jednak trzeba się zgodzić, że i ojciec, i matka wychowują dziecko nie tyle dla siebie, ale zawsze dla innych – dla przyszłej żony/męża, dla ich późniejszych dzieci… dla ludzi, z którymi splotą się ich koleje losu… I gdyby tak próbować prześledzić ten łańcuch wychowania „dla” – dotrzemy do tego, że tu na ziemi chrześcijańscy rodzice, wychowują dzieci dla życia w Bogu. Bo niezależnie od tego, jakiego wieku dożyją rodzice, czy jakiego wieku dożyją dzieci, nasze ramiona muszą ich wypuść, nasz dotyk, nasze ciepło nie sięgną wieczności – ale tam, z otwartymi ramionami czeka Ojciec niebieski, Ten, do Którego wszyscy zmierzamy… I to zdanie niedzielnej Ewangelii, jest dla mnie takim promykiem Dobrej Nowiny na ten tragiczny czas… Ramiona Ojca, który czeka w wieczności… Ku Niemu wszyscy zmierzamy, choć jedni mniej a drudzy bardziej – świadomie…

 

         Jednak 2/3 tekstu Ewangelii niedzielnej dotyczą czegoś, o czym moglibyśmy powiedzieć na pogrzebie, że jest „nie na miejscu”… Otóż, Jezus wytyka hierarchii pobożnych Izraelitów wypaczenia jakie robią w sferze wiary, głównie poprzez złe świadectwo życia…

 

         Pewnie jakaś część nas łączących się w bólu po śmierci Jacka jest z boku wspólnoty Kościoła – może w imię różnych powodów: osobistego poszukiwania sensu życia albo duchowego lenistwa, fascynacji filozofią i religiami spoza naszej kultury, jakiegoś zranienia, zawodu ze strony Kościoła i członków jego wspólnoty…

 

         Bracie, Siostro, nie karz Boga za niefrasobliwe sługi, bo skoro wierzysz to weź sobie do serca Jezusową zachętę i przestrogę: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie.

 

         Mówię o tym, bo łączy nas na tym pogrzebie pochylenie się nad tajemnicą przerwanej młodości… Młodości, w której naturze jest pewien bunt…ale i wrażliwość właśnie na przykład ze strony autorytetów… pewne ryzykowne chodzenie po krawędzi zasad ale i poszukiwanie prawdy i piękna… Jest taka piosenka z filmu o takim właśnie poszukiwaniu i młodych, i ich duszpasterza – Kto nigdy nie żył:

 

 

Kto nigdy nie żył, nigdy nie umiera 

Nic nie utraci ten, co nie miał nic. 

Ten, kto nie kochał, nie wie co tęsknota 

Nie wie, co gorycz, kto bez marzeń śni 

Co piękne jest, także jest i dobre 

Ziemia, morze i gwiazdy Księżyc, słońca blask.

Lecz poza nimi trwoga i cierpienie,

A tam gdzie miłość,  tam podąża śmierć.

 

 

        W całym tym poszukiwaniu odpowiedzi na to, jak sobie poradzić ze sobą w obliczu zderzenia z tajemnicą tragicznej śmierci nie ma recepty…jest Osoba… Nie wyjaśnimy, nie znajdziemy argumentów – bo i za czym? Życie jest przecież po to, żeby żyć… Jest jednak Osoba, która żyła życiem na maksa i blisko innych ludzi… Osoba, która zna ból śmierci i smak rozłąki… Osoba, która wie jak jest po drugiej stronie – to Jezus Chrystus! On nie obiecuje nam sielanki na ziemi i sam też jej na ziemi nie doświadczył! Ale żył życiem takim, jakie było, i był „fascynatem”, miłośnikiem życia – o sprawach nieba mówił używając obrazów zaczerpniętych z naszej codzienności, codzienności, na którą my nie zwracamy uwagi: kto z nas obserwuje jak rosną rośliny, jak się sieje, jak się zachowuje stado owiec… Jezusa szarość codzienności nie zniechęcała – potrafił w stworzeniu dostrzegać wielobarwność, a to niesie radość! Nie potrzebował niczego, co by Go podkręcało, co by Go rozweselało, wprowadzało w stan odurzenia… Chłonął życie, ale nie dał się mu wchłonąć – nie porwały go ludzkie konszachty i kombinacje… Zachował Jezus swoje młodzieńcze podejście do piękna, prawdy, wierności wyznawanym zasadom…

 

          Dlatego, w tym trudnym dla nas położeniu jedyną odpowiedzią jest: Jezus!…

 

On w żadnym miejscu Ewangelii nie tłumaczy cierpienia, ale towarzyszy cierpiącym, nie tłumaczy śmierci, ale współczuje i to nie bez łez… On jest prawdziwy w tym życiu z ludźmi. Nie chce zemsty ale przebaczenia, które sam ofiarowuje swoim oprawcom przybijany do krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią!

 

         Również ostatnie zdania „kliszy” niedzielnej Ewangelii zmuszają do myślenia: Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. To słowa niepopularne, to słowa niewygodne (!) ale to słowa Jezusa – On nie rzuca słów na wiatr… Jeślibyśmy się tymi słowami przejęli i pokorną miłością ożywili nasze serca nie doszło by do tej tragedii… Ale nasza odporność, nasz upór sprawia, że krew Jezusa ciągle płynie z ran mordowanych ludzi…

 

         Człowiek uczy się na błędach – niektórych z nich nie da się naprawić – nic nie przywróci odebranego życia – ale można takich błędów nie powtarzać!!! Niech ofiara tego młodego życia nie będzie zmarnowana – wyrzućmy nasze pyszne myśli o zemście – otwórzmy się na przebaczenie. Jest wina, jest i kara, ale tym zajmą się odpowiedni ludzie…my mamy obowiązek zająć się żałobą i wsparciem tych, którzy cierpią, poprzez uszanowanie ich bólu i nie rozdrapywanie ran…

 

         Nie znajdziemy dziś innej odpowiedzi na tragedię, jaka nas dotknęła, ale możemy znaleźć drogę do Jezusa – żeby z nami w tym położeniu był i żeby nas nie opuszczał! Trzeba Mu tylko zaufać i otworzyć drzwi do serc – On nam potowarzyszy…

 

Jezus w wizji ks. Dolindo

 

         Towarzyszył ślepcom, trędowatym, kalekim, matce zmarłego jedynaka z Nain… towarzyszył też łotrom i to obydwóm: i dobremu, i złemu… Otwórzmy więc nasze zbolałe serca na obecność Jezusa i powiedzmy za sponiewieranym świętym z Włoch, ks. Dolindo Ruotolo: Jezu, Ty się tym zajmij!

 

         Ś.P. ks. Jan Twardowski, którego wiersze tak bardzo podnoszą nas na duchu dzięki dziecięcej prostocie, napisał także zdanie: JEZU – UFAM TOBIE – słowa jasne na czarną godzinę…

 

I my, patrząc dzisiaj na trumnę Jacka zdobądźmy się na ufność

 

i mówmy:

 

Jezu, Ty się Nim zajmij!

 

 Ufam Tobie!

 

Ty jesteś naszą jedyną odpowiedzią…

 

O JACKU …

Urodziło się ich dwóch, Jacek poczuł świat o 5 minut przed Tomciem. Jacuś zawsze chciał być pierwszy we wszystkim…

 

Od najmłodszych lat żył po swojemu, ubierał się jak chciał, miał swoje upodobania, bardzo dobrze pływał. Jak jeszcze nie umiał pływać to i tak się rzucał na głęboką wodę i zawsze jakoś dobił do brzegu. Wariacko jeździł na rowerze i na nartach. Gdy miał siedem lat, we wrześniu, w pierwszym tygodniu nauki w pierwszej klasie, skakał na rowerku na parkingu „pod Świętym”, efektem pierwszych skoków było przedramię w kształcie litery V – jak w kreskówce. Darł się wniebogłosy, bo głos zawsze miał tubalny i ciągnął swój ukochany rower z pachą na siodełku. Taki mały twardziel. Uwielbiał szybkość i ryzyko, co objawiało się w jego największej pasji życia tj. jeździe na dircie (dirt). Kupił ten rower za swoje pieniądze. Jazda na takim rowerze wymagała jeżdżenia na specjalnie przygotowanych trasach, które sam wykonywał z kolegami „pod Baranem” powyżej kościółka św. Sebastiana. Jako że to niedaleko domu było, to jego ojciec jakoś dziwnie nie odnajdywał łopat, siekier i pił, a Jacek ich oczywiście nie widział i nie wiedział co z nimi się stało. Wiadomo było, że pewnie się zużyły podczas budowy pomostów lub kopania i usypywania skoczni. Nawet jak już nie miał roweru, to pomagał kumplom dalej robić trasy. Bardzo baliśmy się o niego, czy nie połamie sobie kręgosłupa, albo nie rozbije głowy.

 

 

 

Jazda na rowerze

 

 

 

Film – wyczyny Jacka na rowerze

 

Jak miał 12 lat to umiał rozkręcić cały rower i skręcić go z powrotem. To wymagało dużej inteligencji i smykały do spraw mechaniki. Lubił też robić kusze, pierwszą zrobił jak miał osiem lat. Miał zmysł techniczny, choć z matematyką było krucho. Później kupił podrasowany motorower i miał go naprawiać jak będzie miał trochę kasy. Miał przyjaciela Grześka, który zaraził go rowerami-skakankami, a później motoryzacją.

 

 

Zapraszam Was do obejrzenia filmu, który zrobił dla Jacka jego przyjaciel Grzesiek. (słowa po polsku w coverach)

 

Wszystkie te pasje wymagały pieniędzy, jednak kasy nie umiał zarobić poprzez handel. Umiał i nie bał się pracy fizycznej, i w ten sposób zarabiał, niejednokrotnie  do utraty sił. Z nim było tak, że ile zarobił, to jutro już tych pieniędzy nie było. Rodzice się zastanawiali jak to możliwe, żeby jakoś nie mógł zagospodarować tych pieniędzy na dłuższy okres. Ojciec mu dawał robotę w ogrodzie,  wożenie drewna, ostatnio grabienie liści. Jacek sam szukał roboty tj. koszenie czy rozładowanie tir’a.  Ostatnio pracował przy budowaniu zapór drogowych. Przyszedł strasznie zmordowany. Czekał na te pieniądze, dręcząc się czy przyjdą….przyszły opóźnione….. trzy dni po jego śmierci.

 

Zarabiał i wydawał na to, co chciał. Miał do tego prawo. Cieszyłem się, bo miałem z niego pomoc  i radość brała, że chyba w życiu jakoś sobie radę da. Wszystkie te pieniądze szły, aby być wśród przyjaciół. By być wśród nich, często wydzwaniał, słał SMS-y, fejsował. Gdy mu się to nie udało, był strasznie zawiedziony, że nie mają dla niego czasu. Swoim starszym kolegom chciał imponować swą siłą, wyglądem kulturysty. Mój syn był naprawdę silny i pięknie zbudowany. Mama mówiła o nim „przystojniaczek”. Był przekonany o swej niezniszczalności i sile.

 

 

Film motywacyjny – zrobiony przez Jacka

 

Jacuś był młodym człowiekiem o wyrazistych poglądach, często wygłaszał je i nie można mu było przerywać, bo się strasznie denerwował. Nienawidził fałszu, udawania i braku akceptacji. Przejawiało się to zwłaszcza, gdy kochał i nienawidził. Gdy kochał, to oddawał się na 200%, ale też chciał żeby i jego kochano w ten sam sposób.

 

Zdjęcie z okresu, gdy był szczęśliwy.

 

Gdy jego pierwsza miłość rozpadła się, to płakał, walczył o nią z wielką zaborczością, w końcu nienawidził i wtedy nie przebierał w słowach. Hejt w internecie, który rozlali jego nieprzyjaciele był porażający.  W szkole o nim opowiadali różne brednie, był bezradny, zagubiony i wściekły. Był w rozpaczy, nie spał po nocach. W szkole był otępiały i śpiący, przysypiał na lekcjach. Zaczęły się poważne problemy w szkole w gimnazjum na Zadorach.  Nie było dnia, żeby nie było uwagi, albo jedynki. Chłopak był w stanie nieważkości, chcieliśmy mu pomóc, ale nie chciał pomocy. Chciał samemu rozwiązać swe problemy. Na jego błagania zmieniliśmy mu szkołę, na krakowskie gimnazjum. Pani dyrektor Zofia Wilczyńska wbrew fatalnej i podłej opinii z wielickiej szkoły przyjęła Jacola. Ujął ją czymś i powiedziała, że ma męża Jacka….Jacuś czaruś. Wbrew logice dała mu szansę, a on był jej niezwykle wdzięczny. Pani dyrektor opowiedziała nam, że na końcu po rozdaniu świadectw „wyściskali się”. Będziemy jej do końca życia wdzięczni, że potraktowała Jacka jak człowieka. Jacek był niezwykle dumny, że dostał się do technikum mechanicznego na Alejach i śmiał się z..   mojego wąsa z tablo, no bo ja też tam chodziłem. Gdy tak czasem rozmawialiśmy, to cały czas trajkotał na tematy mechaniki i co tam się nauczył. Dzisiaj zadzwoniła do nas wychowawczyni i wspominała o Jacku, który podjął się w sposób natychmiastowy, na ochotnika akcji pomocy dla niepełnosprawnego chłopca po wypadku samochodowym. Założył swe 60 zł., a klasa miała mu je wrócić. Chłopak był niezwykle wrażliwy, współczujący wobec chorych, słabszych i krzywdzonych. Ciekawe, bo często wdawał się w bójki, ale ze starszymi lub wyższymi, a bronił chłopaka z klasy, którego wszyscy prześladowali, bo był słaby, gruby i nieporadny.  Kochał zwierzaki, kiedyś uratował małego jeżyka, którego ściągnął ze środka drogi. Początkowo był u jego dziewczyny, a później był w naszym domu. Karmił go i spał z nim w łóżku. Pewnego ranka Jacek zauważył, że Jeżyk nie żyje. Jego rozpacz w oczach była przeogromna. Ten jeżyk to taki symbol jego pierwszej miłości i jego samego – piękny i ostry do bólu. Zakopaliśmy jeżyka w pudełku po butach, Jacek przytargał jakiś wielki kamyrdol, żeby inne zwierzaki nie dopadły jego ciałka. Leży ten jeżyk w lasku powyżej kościółka św. Sebastiana , a na pogrzeb Jacek wziął tylko mnie. 

 

 

 

Jacek pokochał góry, choć od małego był zmuszony z nami łazić. W te wakacje wymyślił sobie, że pójdzie w góry. Żalił się, że nikt z jego kupli nie chce z nim iść. Poszedł sam. Przeszedł z Nowego Targu do Szczawnicy… przez Turbacz i Lubań. Bardzo szybko przeszedł z New Targu do Turbacza, ale z Turbacza do bazy namiotowej pod Lubaniem było cienko, bo zapomniał  nalać sobie wody na Turbaczu. Jak się po szczytach pasma chodzi, to tam wody nie ma.  No tata wiem….mówiłeś..zapomniałem. Był zachwycony tym wypadem, że dał radę. W Nowym Targu wydał większość pieniędzy na słodycze, a na powrotny bilet ze Szczawnicy brakło mu kasy. Dobrze, że kierowca się zlitował nad sirotą. Zdaje się, że nie spodobało mu się jedno. Nie chciał samotnie łazić, więc zaproponował mnie taki wspólny wypad. Udało się pojechać we wrześniu w piękny pogodny dzień. Pojechaliśmy do Ustronia, po drodze nas wysuszyli na 100 zł. i cztery punkty. Wyjechaliśmy na Czantorię i doszliśmy do Kubalonki. Na Kiczorach zrobiliśmy zdjęcia, ma jedno na skale na FB. W drodze powrotnej utrudzony spał. Gdy się obudził powiedział: Dziękuję że pojechałeś ze mną.  Byłem wniebowzięty. Jacuś czaruś.

 

 

W górach, pomiędzy niebem a ziemią.

 

Ostatni wyjazd w góry się nie udał, lało przez cały weekend. Jacek miał smuteczki, bo było spięcie na linii koleżeństwa. Chciałem go trochę pocieszyć i przytuliłem go, a on mi powiedział: kocham cię i zawsze chwalę się wami przed innymi. Serce mi się zatrzymało ze szczęścia. To samo powiedział swej mamie. Była rozanielona.

 

Zaraz mi się zaleje klawiatura, choć Jacol był specjalistą od zalewania klawiatury w swym laptopie, super specjalistą od rozwalania bądź gubienia komórek. Perfekcjonistą zaś od gubienia czapek (bo zimno mu było w podgolony łeb), kurtek, portfeli, kasy i dokumentów.

 

Dwa tygodnie przed śmiercią powiedział, że chciałby, aby mu na pogrzebie zagrano 51 TSA. To o przyjaźni, którą cenił ponad wszystko. Coraz mniej słuchał rocka, ale jak jechaliśmy gdzieś dalej, to przygotowywał muzykę do samochodu i wiedział że lubię starego rocka i był głównie rock z jego komórki.

  TSA 51

 

Gdy chodziliśmy całą rodziną po cmentarzu od grobu do grobu, spotykał się z wieloma ludźmi. Piąteczka lub grabeczka. Strasznie był dumny przed nami, że miał tylu znajomych i mówili cze Jacuś. Wtedy się przyznał, że lubi jak się do niego tak zdrobniale mówi. Dawniej nienawidził swego imienia i miał straszny żal do mnie, że tak chciałem go nazwać. Drugie jego imię to Sebastian od tego rzymskiego żołnierza. Na trzecie dał sobie Iwo – to od biskupa namalowanego w kościele obok domu, śmialiśmy się, że raczej od Iwony, jego mamy.  Zdaje się, że ten splot imienniczy przypadł mu do gustu. Grzesiek, jego kumpel był świadkiem do bierzmowania.

 

Trzy dni przed śmiercią pojechaliśmy do Bonarki po szmaty. Tomek, jego brat, kupił same czarne rzeczy, spodnie i kurtkę, a Jacek jak zwykle kolorowo, w tym fajną kurtkę jak wojskowe moro.

 

Dwa dni przed śmiercią przy ognisku, gdy chciał odpocząć podczas grabienia liści: że kiedyś wyprowadzi się z domu, będzie zarabiać, znajdzie dziewczynę……Kiedyś zapytał się mamy: jak to jest, że wy z tatą nigdy się nie kłócicie? Pewnie mu jakoś nie szło z dziewczynami.

 

Dziesięć godzin przed śmiercią wykąpał się. Później poszedł do dziadków, zjadł obiad, powiedział babci, że robi najlepszy rosół na świecie, dziadkowi podał rękę i powiedział cześć dziadek!!! Jacuś czaruś.

 

Pięć godzin przed śmiercią miał iść na urodziny, zrobił laurkę, narysował ślimaka i trzasnął literki mordeczko czy mordeczce (jakoś tak). Tak mówił, jak kogoś lubił. I poszedł w swoich nowych spodniach, bluzie i kurtce moro.

 

Miał przyjść o 22:00. Rzadko przychodził  na czas i jeszcze wyłączał dźwięk w komórce.  Wtedy nie spaliśmy. Czekaliśmy i martwiliśmy się. Jacol się wściekał, gdy nas widział czekających. Mówił wielokrotnie: nic mi się nie stanie, śpijcie. Tej nocy Iwonka nie zmrużyła oczu, ja spałem z piętnaście minut. Około czwartej nad ranem odezwał się dzwonek w domofonie. Pomyślałem, że nareszcie przyszedł………………………………………………czas dla Iwonki, Jolki i dla mnie zmroził się i posypał się w pył lodowy. Przez chwilę byłem w piekle. Tomcio na szczęście spał.

 

Jego przyjaciel, mądry chłopak Maciek był na pożegnaniu w starej kaplicy cmentarza. Kiedyś na Węgrzech podał nam przepis na Jacka, że należy pozwolić Jackowi się wygadać, nie przerywać mu. Jak się nakłapie, to wtedy można mu wszystko wygarnąć. To była dobra rada.

 

Ubraliśmy Jacusia w garnitur….tak marzył o garniturze….w białej koszuli z niebieskim krawatem

i……………………………………….

zakopaliśmy Jeżyka o pięknych maminych oczach w pudełku dębowym, zawarliśmy dół wielkim kamyrdolem, żeby inne „zwierzaki” nie dopadły jego ciałka. Leży ten Jeżyk w lasku z wiewiórkami, dzięciołami i lisami naprzeciw grobu Żołnierzy, niedaleko drogi z samochodami, przy największym drzewie , a na pogrzeb wziął wielu.

 

 

 

 

 

Dużo jest draństwa na świecie i zupełnie mnie nie obchodzi morderca, bo na nim już jest klątwa… widok upadającego mojego Jacusia i jego głośny krzyk będzie zawsze przed nim. O trzy lata młodszy od niego, chłopak, dzieciak – jego ofiara.  To wielki wstyd i dyshonor nawet dla zabójcy.

 

Draństwem jest hejtowanie czyli obmowa i plota. One już raz o mało co nie zabiły mi syna. Media to słowo bezosobowe, ale za tym stoi konkretny człowiek (nazwałbym go konkretnym słowem, ale nie wypada). Nie słuchajcie plot o kimś i nie wierzcie bezwarunkowo innym. Ostatnio przeczytałem, że Jacek był synem Kazimierza (nawet na piąte tak nie mam), że mieszkam w Koźmicach (fajna miejscowość, ale z okna widzę Wawel) no i jestem kamieniarzem (prędzej kominiarzem).  O reszcie to wolę nie pisać…to same wyssane z palca głupoty.

 

Słuchaj swego serca i patrz na to, co ten człowiek uczynił. Ktoś kiedyś powiedział, że po owocach trzeba poznawać osobę. Piszę to wszystko w sumie dla siebie, bo targuję się teraz z Bogiem o miejsce dla niego. Doszliśmy do tego, że Jacuś jest teraz moim Aniołem Stróżem, a ja będę się za niego modlił. Jacuś był krótko z nami, nie był ideałem, miał wady, ale miał wielkie serce, pragnąl miłości odwzajemnionej na full. Mówił do nas różnie, ale my pamiętamy te najpiękniejsze słowa, te których my nigdy jeszcze nie powiedzieliśmy swym własnym rodzicom. Musimy się pospieszyć……Dziadek Karol powiedział, że Jacuś żył szybko…Tak, żył za szybko..poznał miłość, przyjaźń, radość, piękno, zdradę, smutek, brak akceptacji i nienawiść. Chyba dużo, jak na tak młodego chłopaka….

 

Miał przyjaciół, znajomych, słowem kumpli, ale nie jest możliwe, by wszyscy ci, którzy przyszli na pogrzeb, byli mu naprawdę bliscy. Pewnie wielu ludziom było żal młodego życia, byliście tam przeciw bestialstwu……..bo każdy z Was mógłby być ofiarą. Może Was wygonili nauczyciele, bo to taka szczególna nauka życia z kim przestawać, a od kogo uciekać. Jeśli czegoś Jacek was nauczył, pomimo jego wad, to będzie jakiś sens jego życia.  Idąc cmentarną aleją powiedzcie do niego cze Jacuśodpocznij i uśmiechnij się na obecnej wiecznej imprezie, zjedz hamba wołowego tam na górze z Jezusem, któremu też ciało ktoś przebił i który będzie dla Ciebie kumplem.

 

Będzie miał napisane na grobie Jacuś Sebastian Windak, pierwsze imię w formie jakie lubił, drugie też lubił i jest symboliczne, jak nie wiecie dlaczego, to zobaczcie sufit w kościele św. Sebastiana, trzecie to po ojcu i jeszcze daty dwóch urodzin, dla ziemi i dla Nieba.  W niedługim czasie podamy godziny mszy świętych za Jacola, może ktoś z prawdziwych Przyjaciół przyjdzie.

 

Napisałem tych kilka zdań początkowo dla siebie, by zapamiętać, ale teraz wiem, że to będzie też dla tych młodych ludzi, którzy właściwie Jacusia nie znali. Walczył jak żołnierz: o życie, niezależność  i miłość.  Miał dziś tj. 11-tego liściopada jechać do Warszawy na marsz. Właśnie wywiesiłem flagę na froncie domu, bo by mnie Jacuś ochrzanił za jej brak.

 

Napisałem to, przeciw „zwierzętom”, które może jeszcze będą go próbowały ugryźć poprzez portale społecznościowe, gazety, obrońców mordercy w sądzie itd. Sprawa sądowa przed nami, chociaż zupełnie nas nie obchodzi.

 

Napisałem to, bo Jacek nauczył mnie jak kochać i to uprawnia mnie do stwierdzenia, że on już jest kumplem Pana Boga. Do tej pory myślałem o piekle jako o lodowej krainie bez poczucia innej osoby, taka bezosobowa zimna otchłań. Teraz wiem, że piekło to miejsce lub stan bez Jacola, Iwonki, Tomcia, Jolki i najbliższych. No to mają problem niektórzy teologowie i niektórzy księża.

 

Piękny i młody czerwony klon przed tarasem, w tym roku ma liście koloru krwi. Wściekam się na niego, bo nie chcą mu opaść te liście……..może wiatr mi pomoże.

 

 

 Jacek!!! Może Ci się spodoba.

 

Cześć Synku!!!!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ENGLISH VERSION

Historical Outline of the Windak Family

 

The surname „Windak” is a distorted Old Prussian first name “Windiko”, which means “the son of Winde”. Winde is also an Old Prussian first name, which is of Old German. Therefore, “Windak” is a paternal surname just as Tomasik is the son of Tomasz; Andrzejewicz, the son of Andrzej; Jacobson, the son of Jakob; or McArthur, the son of Arthur; etc.

 

Nowadays there are 14 place names which derive their names from the settlement official called Winde or Windiko (Windeko) i.e.: Windekaym, Windelauchs, Windyki, Windek, Windak, etc. First names, typical among a particular family, used to be passed from generation to generation, and eventually became nicknames and surnames. Nowadays in Poland apart from the surname „Windak” there are: Windyka, Windyk, Wittyg and Windek. These distortions of the original Windiko are a result of transcriptions of those Prussian names into Latin, German or Polish. Additional changes in spelling were caused by either pronunciation or mistakes made by scribes e.g. the Old Prussian name WINDE-KAYMEN (literally “the village of Winde”) successively changed its name into Windtkeim- Windtken- Windikendorf- Windackendorf -Windeken – Windken – and presently it is called Wołowno.

 

Numerous settlements with those characteristic names mean that either there were many settlement officials named Winde (Windiko) or the places were named after an ancestor, which meant a declaration that the place belonged to the Winde family. The latter may have been meant to protect the inhabitants against attacks as blood feud was a common law in Old Prussia.

 

The Windak family descend from a place called Windak, 4 kms from Chełmża (Kulmsee). Windak as a seperate village existed until 1945, now it is a part of Głuchowo-Windak and still has its own head of village. In the Teutonic times the village was called Nydecke, which probably resulted from the fact of setting a typical estate in accordance with the Prussian law, which consisted of about 8 lans (a unit of land measurement 1 lan = 18ha = 44.5 acre). Probably the neighbouring „open” village Nydecke, consisting of 6 lans, was combined with Windak, the manor village (kaym). The name “Nydecke” stands for “New Village”. Windak became then a part of Nydecke. In 1407 Gatke (Gut) von Nydecke was listed in the Teutonic Knights documents (Dienstbuch), and was obliged to serve on horseback in laminated armour for this land of 8 lans (144 hectars). Gatke (Gotfryd) was a vassal of the Teutonic Order, probably fighting at Grunwald against the Polish-Lithuanian forces in the Culmerland banner. In 1423 and 1438 the Teutonic Order issued the confirmation of the rights to the land Nydecke, reminding the knights about their duty to serve. In the 16th cent. Prussia was experienced by so called elementary disasters i.e. the Polish-Teutonic war 1519-1521, floods in 1514-1517, 1522-1537, 1639-1557, 1562-, waves of epidemics (1529, 1531, 1537, 1539, 1546, 1549, 1556, 1559, 1564-1570, 1578, 1580). Demographic and economic regression is observed in Royal Prussia and the Duchy of Prussia. According to the Old Prussian law estates could not be divided or inherited by daughters. In 1570, long after Royal Prussia was incorporated into the Kingdom of Poland and the old laws were no longer valid, the Nydecke estate was divided and sold. The owner of the last part i.e. Windak, consisting of 2 lans of land, became Achacy signing his name as Nydacki or Windacki, called Windak, using Prus II as his coat-of-arms. Probably it was his younger brother Jan, born about 1540, who settled in Trąbki, 7kms from Wieliczka. The Windackis died out in the middle of the 17th cent. All people now with the surname Windak are descendants of Jan. Jan had 5 sons: Wojciech, Sebastian, Marcin, Mateusz and Bartłomiej. Wojciech and Sebastian lived in Trąbki, Bartłomiej in Grajów, wheras Marcin moved to Cracow. Wojciech and Bartłomiej are ancestors of the Windaks. Presently 2 people named Windak can be 14 generations away from each other. Since 1592, i.e. for over 420 years we have been connected with the Wieliczka parish. In the middle of the 17th cent. the Windaks lived in  Trąbki, Wieliczka, Sułów and Grajów. At the beginning of the 18th cent most families lived in Wieliczka, others inhabited Raciborsko or Sułów. In the villages they would be peasants, in Wieliczka they would be either craftsmen, as is shown by the title “Famatus” i.e.. famous accompanying their names (e.g. there is an entry in the Municipal Council Book of Wieliczka from 1745. about Jakub Windak, who belonged to the brotherhood of blacksmiths) or miners (e.g. his godfather was a hauptmann – in charge of the Danielowiec (Daniłowicz) shaft. It was typical of the men in the family to be blacksmiths and miners and the professions persisted until today. At that time new surnames were derived from the original Windak. First to appear was Windakowic (in 1721), then from that Windakowicz (1730) and Windakiewicz (1740) together with Windalski. The end of the 18th century marks the beginning of the Austrian partition, unfavourable to the family from the town of Wieliczka, their jobs being taken over by the German immigrants brought by the occupants, frequent epidemics and wars, all caused the number of Windak families living in the township of Wieliczka to fall down in favour of the number of them in villages. In the second half of the 18th cent. numerous funerals of the members of the family take place in all the five cemeteries of Wieliczka surrounding the churches of St. Clement, St. Sebastian, Holy Spirit, The Name of Jesus, the Franciscans. His grave period lasts till the middle of the 19th century, later the family intensely grows in number and emigrates from Wieliczka to its neighbourhood. Around the middle of the 19th cent. a few family moved to Podgórze (now a part of Cracow) and to Cracow. At the end of the century more and more Windaks get their jobs in the developing salt mine, some move with the whole families to an industrial mining area in Ostrava (now in the Czech Republic), where they stay a number of years to come back later and invest the money locally. At the beginning of the 20th cent. some start emigrating abroad. Today the fourth or fifth generation of those immigrants can be met in France and the USA. Working in the salt mine was actually the only possibility for a man to have a permanent and well-paid job. The profession was respected and despite the dangers willingly chosen by people from the area. Miners living in one village e.g. Lednica, Raciborsko or Koźmice would walk to work together In groups called „parties”. It took them about 2 hours to walk in mud or snow to work. The profession was common and ran in the family. According to partial data between the two wars 23 members of the Family received their wages or retirement pensions from the mine. What is interesting, workers with the same first names were assigned different numbers e.g. Jan Windak III° or Franciszek Windak II°.

 

The 20th century was the time of wars in which the male part of the family played their role:

 

– In WWI: Józef († 1 IX 1914) and Jan sons of. Jan, Wojciech s. of Piotr, fought against the Russians as soldiers of the Austrian Army.

 

– In the Polish-Soviet war, Franciszek s. of Wojciech († 23 VIII 1920). „Miracle At the Vistula” – a perfectly organized counterstrike, bravery of the soldiers, many killed and wounded. Franciszek was dying for a week in a hospital in Tarnów.

 

-, In the Polish-Soviet war, against the Germans in the 3rd Silesian Uprising and against the Czechs in Zaolzie: Franciszek s. of Jan.

 

– In WWII: Franciszek s. of Franciszek († 19 IX 1939 Jaśniska, Ukraina), Andrzej s. Jan, Władysław s. Wojciech, Józef s. Jan.

 

Leon, son of Michał and his family were tragic heroes. Leon, born in 1885 in Cracow, was a son of a soldier in the Austrian Army, who in 1919 joined the Polish army as a second lieutenant (it was his rank in the Austrian Army), then he became a police superintendent in Lvov and Drohobycz. When the II War broke out he was called to join the Polish Army as a lieutenant. During the Nazi occupation he was given away to the Soviet authorities by a Jewish informer. Leon was shot either in prison or a forest like in Katyń, but he is not listed there as the lists do not contain all the names of victims. His wife Ludwika with their son Jerzy were probably sent to Syberia or Kazachstan. Ludwika must have died there, but her 14-year-old son Jerzy together with about 800 Polish orphans got out of the place they were not supposed to survive together with the army of Władysław Anders. The army left in April 1942. What is characteristic about his story are two facts. First, when Leon’s family were given away by the Jew, Franciszek Windak used to carry coal for sale in his cart from Kraków-Płaszów, and under this coal, risking his life, he would transport food for the Jewish people in the nearby ghetto. Secondly, after the war Leon’s Wieliczka-based family received the news from the Red Cross that he and his closest family were murdered in Wołyń by Ukrainians from the Ukrainian Insurgent Army in 1944. The murderers receiving their orders from Stalin laid the responsibility on the Ukrainian Insurgent Army.

 

History of nations is history of families belonging to them, and the history of the Windak family is a good lesson of the history of Poland and Europe.

 

Nowadays there are over 700 people called Windak living all over the world. We are Polish, some will call themselves American, French, Canadian, but our motherland was Prussia. Genealogic, onomastic and genetic research prove this truth. Our surname carries information about our origin and ancestors. Signing a payroll, filling in forms, saying „present” at school we declare belonging to the family of Winde from Prussia; and our family seat being the Prussian village called Windak.